Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/951

Ta strona została przepisana.

— Słyszałem kiedyś o tem — odparł Edmund wymijająco, niechcąc dać teraz bliższego wyjaśnienia a ponieważ rozmaicie mi mówiono, pragnąłbym od ciebie dowiedzieć się prawdy. Mówisz więc że to proces zajmujący?
— Nad wyraz!.. Dziwna po nad nim zaszła jakaś mgła tajemnicza, sprawia silne wrażenie, podbudza wyobraźnię. Najściślejsze badania sędziów i adwokatów, nic stanowczego nie wykryły. Wprawdzie obwiniony synowiec doktora, głową swą spłacił dług sprawiedliwości, jednakże ja mam to przekonanie że zginął niewinnie.
— Edmund drgnął pomimowoli.
— Miałażby to być pomyłka sądowa? — zapytał przytłumionym głosem.
— Tak jest niezaprzecznie. Gdyby jeszcze żył kto z rodziny tego nieszczęśliwego i gdyby na pewnych podstawach zechciał wznowić to śledztwo dla oczyszczenia pamięci zmarłego, z radością podjął bym się tej sprawy, i dowiódł bym, że człowiek którego ścięto przy rogatce świętego Jakóba, był raczej ofiarą, a nie winowajcą. O! mój przyjacielu, jakaż by to była świetna obrona!
Loriot słuchał młodego adwokata z niepojętym dla siebie wzruszeniem. Mówił mu jakiś głos wewnętrzny że ta sprawa ma coś wspólnego z Ireneuszem Moulin i Bertą, z panią Dick-Thorn i Esterą Dévieux.
Była chwila gdzie już chciał się zwierzyć swojemu przyjacielowi, ale po głębszej rozwadze przyszedł do wniosku, że cudzej tajemnicy wyjawiać niemożna bez upoważnienia.
Niemógł wszelako oprzeć się chęci dowiedzenia niektórych szczegółów.
— Jakże się nazywał ów mniemany winowajca? — zapytał Henryka.
— Paweł Leroyer.
— A ofiara morderstwa?
— Doktór Leroyer.