Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/953

Ta strona została przepisana.

— Bez wątpienia. Było to w swoim czasie głośne morderstwo.
— Powiedz mi gdziebym te roczniki mógł nabyć?
— Wątpię abyś je dostać mógł teraz. Wydanie musi być wyczerpane. Jeżeli chcesz, chętnie ci moim egzemplarzem służyć będę.
— Skorzystam z twojej propozycji i zabiorę go dziś do domu.
Dalszy ciąg rozmowy obu przyjaciół, przerwało wejśeie pana Marcelego Bigand.
— Przepraszam za opóźnienie — rzekł wchodząc ale nie moja w tem wina. Pamiętam dobrze że były podwójne klacze do pawilonu tyle czasu szukałem i jednego z nich w żaden sposób znaleść niemogę. Niech więc panowie choć tymczasem ten jeden zabiorą.
I podając klucz zwrócił się do Edmunda.
— Radziłbym panu — rzekł, panie doktorze kazać przewietrzyć pokoje, za nim pan tam wprowadzisz tę chorą, niezaszkodziłaby i w piecu przepalić.
— Dziękuję na dobrą radę — rzekł Edmund, załatwię się z tem jutro.
— Panie Rigand — zagadnął Henryk, nie życzę sobie ażeby służba pałacowa wiedziała o tem że pawilon mojego ojca oddaję na czas jakiś do użytku mojemu przyjacielowi.
— Zastosuję się do pańskich życzeń — odrzekł intendent i pożegnał obecnych niskim ukłonem.
Edmund również zabierał się do wyjścia.
— Już idziesz? — zapytał Henryk.
— Idę, mój przyjacielu, wszak sądzę że niedługo do ciebię powrócę, a wówczas może będę ci miał wiele... bardzo wiele do powiedzenia.
— Czy aby rzeczy przyjemnych dla ciebie?
— Niewiem jeszcze — odparł doktór tajemniczo.