Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/954

Ta strona została przepisana.

∗             ∗

Za powrotem do domu Edmund, o jednej tylko myślał rzeczy, niemógł oswoić się z tem że jego ukochaua Berta była córką, mordercy, córką człowieka straconego na rusztowaniu.
Pomimo wielkiej miłości dla dziewczyny, sprawiało mu to przykrość niewypowiedzianą.
Pocieszał się w prawdzie zdaniem młodego adwokata, zdaniem opartym na głębokiem przekonaniu, że skazany był tylko nieszczęsną ofiarą.
W tych myślach pogrążony, zaszedł do swego mieszkania, gdzie zastał oczekującego na siebie Ireneusza.
Nie wspominając mu nic o broszurce zabranej od Henryka, ani o podejrzeniu jakie się do jego serca wkradło, oddał mu klucze od pawilonu, nadmieniając że przed wprowadzeniem tam Berty należałoby nieco uprzątnąć mieszkanie.
— Czyś pan już zawiadomił o tem co zaszło swojego stryja? — zapytał Moulin.
— Dotąd nie jeszcze; lecz mam nadzieję że zjawi się on tu u mnie lada chwilę, gdyby się zaś opuźniał, będę u niego jutro rano.
Niezadługo, ukazał się Piotr Loriot.
Za pierwszym wejrzeniem wyczytał na twarzy synowca radość i zadowolenie.
— Przysiągłbym żeście już wynaleźli dziewczynę — zawołał. Co? wszak się nie mylę?
— Na szczęście nie mylisz się stryju?
— A jakimżeście ją wykryli sposobem?
— Zaraz ci to opowiem: siądź i posłuchaj.
— Brawo! — zawołał Piotr Loriot gdy Edmund skończył opowiadanie. Sprawa poprowadzona znakomicie. Nie trzeba tylko teraz zatrzymywać się na połowie drogi. Cóż zamierzacie czynić dalej?