Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/964

Ta strona została przepisana.

Théfer szedł za nim, starając się pozostawać zawsze w oddaleniu o jakie dwadzieścia do trzydziestu kroków.
Po trzech kwadransach takiego marszu Plantade doszedł do stacyi na Montrenil.
— Jedzie do Bagnolet; pomyślał Théfer. Ha! ja tam będę pierwej od niego.
Pobiegł prędko do stojącej dorożki, wsiadł w nią i zawołał na woźnicę.
— Do Bagnolet.
Było już południe gdy wysiadł przed pierwszym domem przedmieścia.
Stanął na miejscu pierwej przed Plantadem, którego oczekiwał niecierpliwie kazawszy sobie podać butelkę piwa w małej kawiarni, służącej za punkt zborny dla wszystkich woźniców.
W pół godziny potem nadjechały omnibusy z Paryża.
Z jednego z nich wysiadł Plantade, a podchodząc do pierwszego spotkanego przechodnia, zapytał o jakieś objaśnienie, poczem skierował się na dobrze znaną Théferowi drogę prowadzącą do spalonego domu pana Servan.
— Byłem pewny że on tam pójdzie, pomyślał Théfer. Nie wiem gdzie się uczył u czarta swego rzemiosła, lecz przyznać trzeba że je zna należycie.
Pan Servan przyjął nowego inspektora nie zbyt uprzejmie. Plantade niechcąc się bawić w żadną indagację, przystąpił wprost do rzeczy pokazując swą kartę inspektorską.
Ten mały kawałek papieru wpłynął magicznie na usposobienie pana Servan. W oka mgnieniu zmienił się on w nader grzecznego i gotowego do usług człowieka. Przyznać bo trzeba, że wszelka łączność z policją, nawet zupełnie niewinnego przejmuje strachem i obawą.
— Chciałbym, zaczął Plantade zasięgnąć od pana niektórych wiadomości co do pożaru w Capsulerie. Czy pan zamieszkiwał w tym domu?