Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/966

Ta strona została przepisana.

konaniu ludzie którzy przyszli po objaśnienia, byli zbrodniarzami, pragnącemi dowiedzieć się, co ludzie myślą i mówią o ich zbrodni.
— I pan objaśniłeś tych panów? ciągnął dalej inspektor.
— Ma się rozumieć; powiedziałem wszystko com wiedział.
— Cóż pan im powiedziałeś?
— Najczystszą prawdę. Nie wiedziałem nic o tej młodej damie, ale ponieważ tego samego dnia znaleziono jąkąś młodą kobietę na wpół nieżywą, w kopalni, poradziłem im aby się zwrócili do robotników po objaśnienia.
— I zrobili to?
— Tak sądzę. Mieli się tam udać natychmiast.
— Jak wyglądali ci dwaj panowie?
— Bardzo przyzwoicie, a nawet ich twarze nacechowane były szlachetnością. Zdaje mi się że to musieli być krewni zaginionej kobiety bo z wielką boleścią o niej mówili. Młodszy szczególniej, nie ukrywał swojego cierpienia. Miał prawie ciągle łzy w oczach.
Plantade pomyślał:
— Byłem na błędnej drodze. To nie byli zbrodniarze. Nie zadawaliby sobie tyle trudu i nie odegrywaliby komedyi przed tym człowiekiem. Musi to być jakaś tajemnica rodzinna którą wykryć trzeba.
Zadumawszy chwilę, ciągnął dalej swoję indagację.
— Powróćmy do pana Prospera Gaucher. Czy znałeś go pan pierwej za nim wynajął mieszkanie w pańskim domu?
— Nie znałem — odparł Servan.
— Wiedziałeś pan przynajmiej jego adres?
— Być może mówił mi o tem. ale sobie nieprzypominam.
— Bez wszelkiej zatem gwarancyi wynająłeś pan swoją posiadłość?
— Przeciwnie, z najlepszą jaka być może. Zapłacił mi z góry za rok cały.