— Czy nie mówił ten człowiek panu czem się zajmuje?
— Mówił mi że jest chemikiem i że w moim domu założy laboratorjum.
— Ile on mógł mieć lat?
— Około pięćdziesięciu.
— Jakiego był wzrostu?
— Średniego; dość szczupły.
— Miał zarost lub wąsy?
— Nie panie; zupełnie wygolony.
— Nie zauważyłeś w nim pan coś szczególnego, coby na jakikolwiek ślad naprowadzić mogło?
— Nic bardziej znaczącego. Zająkiwał się tylko cokolwiek, szczególniej gdy prędko mówił.
Plantade zadrżał z radości.
— Czy nie zauważyłeś pan — zaczął po chwili — pewnego kurczenia się twarzy przy takim zająkiwaniu?
— Owszem panie. Zwróciło to moją uwagę.
Nowemu inspektorowi nie trzeba było więcej.
— Jestem na tropie!.. — szepnął do siebie z cicha. Wydaje się to nieprawdopodobnem a jednak jest prawdziwem.
— Czy pan Gaucher sam zamieszkiwał w pańskim domu? — zapytał głośno.
— Miał dwóch służących. Utrzymują powszechnie że się spalili przy pożarze wraz ze swym panem.
— To niemożliwe. Czyś pan widział tych ludzi?
— Nie: ale mi ich opisywano. Jeden miał być wysokim i chudym, drugi jak gdyby w przeciw wstawieniu tłustym i okrągłym jak ogórek.
— To jakby dopasowane do Dubiefa i Terremonda — pomyślał Plantade. Kto wie, czy ich nie wynajęto do tej sprawy. Muszę wykryć wszystko, skoro tak szczęśliwie na ślad już wpadłem.
Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/967
Ta strona została skorygowana.