Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/970

Ta strona została przepisana.

— Nie szczególniej mu widać poszły poszukiwania, wyszepnął Théfer zacierając ręce. Pomylił się w swoich rachubach. I uszczęśliwiony niepowodzeniem swojego wroga z mniejszą już śledził go nienawiścią.
Plantade ze spuszczoną głową szedł zwolna ogrodową aleją, przypatrując się bacznie wyciśniętym śladom na gliniastym gruncie.
Nagle schylił się, a podniósłszy jakiś przedmiot, bacznie oglądać go zaczął.
— Co on u djabła tam znalazł? — pomyślał Théfer.
— Zdaję się, że to woreczek z pieniędzmi. Tak... tak! — zawołał z przerażeniem, musieli go zgubić ci nikczemnicy i kto wie czy nie z fałszywą monetą? Teraz już jestem zgubiony!
Plantade wydobył tymczasem kilka sztuk nowych pieniędzy ze znalezionego woreczka. Były to te same pięciofrankówki, świeżo wyjęte z pod stempla, a tak niebacznie natenczas wyrzuczone przez Terremonde po za mur ogrodowy.
Nowy inspektor każdą z wyjętych sztuk ważył w ręku.
— Wyglądają na fałszywe — rzekł po chwili — trzeba się im przypatrzeć uważnie. Pieniądze puszczone w obieg przez Dubiefa i Terremonda mają z jednej strony popiersie Ludwika Filipa a z drugiej rok 1844. Otóż i dowód którego pragnąłem — Zawołał radośnie. — Teraz niepotrzebuję nic więcej! — Oni to wrzucili tę nieszczęśliwą kobietę w rozpadlinę kopalni aby pozbawić ją życia. Trzeba pomimo wszystkiego zasięgnąć jeszcze wiadomości od komisarza.
To mówiąc, szybkim krokiem zwrócił się znowu do Bagnolet.
Théfer widział to wszystko, Śmiertelna bladość twarz mu pokryła. Jako przebiegły policjant wiedział dobrze do czego takie odkrycie doprowadzić może.
— Mój następca — rzekł ze złowrogim uśmiechem — zbyt szybko postępuje na swej nowej drodze. Trzeba zapobiedz temu, albo poddać się konieczności.