Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/975

Ta strona została przepisana.

— Owszem, nic niemam przeciw temu. Zobaczymy czy pana pozna.
Moulin nachyliwszy się nad łóżkiem sieroty, z cicha wymówił jej imię.
Otworzyła oczy i ku wielkiemu zdziwieniu doktora który nieprzypuszczał u niej tyle siły, podniosła się na posłaniu.
Spostrzegłszy obu stojących, wyciągnęła do nich ręce szepcząc:
— Ireneusz!...
— Tak, to ja, droga pani, — odrzekł Moulin — i ktoś więcej jeszcze... dodał wskazując Edmunda. Czy go pani poznajesz?
— Poznaję! — wyszepnęła wybuchając spazmatycznym płaczem.
— Niech się panowie nie przerażają tym stanem, wtrącił doktór dyżurny, jest to zwykły skutek osłabienia. Obecność panów dokazała prawie cudu.
— Sądzisz więc pan, — zapytał Edmund, — że teraz chorą zabrać możemy?
— Tak sądzę.
— Przyjechaliśmy po panią, — rzekł Edmund — czy jesteś z tego zadowoloną?
Berta nic nie odrzekła, ale z jej oczu błyskała radość.
— Przewieziemy panią do jej mieszkania, ciągnął dalej Loriot, gdzie ci będzie wygodniej. Czy zgadzasz się pani na to?
Usta sieroty poruszyły się jak gdyby chciała odpowiedzieć, żaden głos jednak nie wyszedł z jej gardła.
— Nie wysilaj się pani daremnie, wiemy co chcesz powiedzieć.
A zwracając się do doktora dodał:
— Racz szanowny pan wydać rozkaz abyśmy chorą zabrać już mogli.