Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/977

Ta strona została przepisana.

przyjaciółki w Moutrenil a zabłądziwszy pośród ciemności, wpadła w rozpadlinę, gdzie mogła znaleźć śmierć niechybną.
— Biedne dziewczę!
— Czy pan ją ma zamiar przewieść do innego szpitala?
— Nie panie. Zabieram ją do siebie.
Tu obaj przyjaciele podziękowawszy doktorowi za wszelkie ułatwienie, opuścili szpital.
— Teraz, — rzekł Ireneusz do Edmunda pozwalam naszym wrogom odkryć schronienie Berty. Podziwiałem pańską zręczność, kłamałeś pan jak z karty.
— Cel uświęca środki, — odparł Edmund.
— Trzeba się bronić wszelkiemi sposobami.
— Gdzie mam jechać? — zapytał Piotr Loriot przyciszonym głosem.
— Na Uniwersytecką ulicę.
— Pod jaki numer?
— Numeru niepamiętam, ale idziemy tak stryju i wskażemy ci gdzie się zatrzymać wypadnie.
Piotr Loriot zasiadł wygodnie na wózku i jechał bardzo wolno. Edmund z Moulinem szli w pewnej odległości, oglądając się co chwila po za siebie dla upewnienia czy ich kto nie śledzi.
Podróż była długą. Około czwartej zaledwie stanęli pod murem okalającym posiadłość książęcą.
Piotr zeskoczył na ziemię, a przypatrując się bramie ze szczególniejszą uwagą, zapytał:
— Czy to tu wjechać mamy?
— Tak, dla czego cię to dziwi mój stryju?
— Dziwi mnie... i bardzo mocno dziwi.
— Dla czego? jeśli spytać wolno?
— Wspomniałeś mi o jakimś niezamieszkałym domu...
— Cóż z tego?
— A ten dom nie stoi pustkami.