Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/981

Ta strona została przepisana.

— Zechciej mnie pan powiedzieć, zapytał właściciela, o której godzinie odjeżdża ostatni omnibus z Bagnolet do Paryża.
— W Niedzielę, o dziesiątej wieczorem, codziennie zaś w tygodniu o siódmej. Dziś żaden już nie odejdzie.
— Będę więc zmuszony brnąć piechotą po błocie.
— Nie koniecznie. Możesz pan wsiąść w omnibus odjeżdżany z Montrenil za pół godziny.
— Dalekoż z tąd do Montrenil?
— Za dwadzieścia minut można stanąć na miejscu, jeśli się idzie najkrótszą drogą.
— A jakaż jest najkrótsza?
— Ta która prowadzi do Capsulerie i kończy się na wprost stacji omnibusów.
— Znam ją, dziękuję panu. Trzeba iść do Montrenil.
— Zatrzymaj się pan, może deszcz przejdzie.
— Niemogę, trzebaby długo czekać, a ja nie mam czasu.
Tu zapiąwszy paltot pod szyję, nasunął kapelusz na oczy i poszedł znaną sobie drogą, jaką już chodził po kilka razy.
Powyższa rozmowa pomiędzy inspektorem a kupcem prowadzoną była głośno, na progu sklepu. Mężczyzna ukryty na framudze drzwi w pobliżu, słyszał każde jej słowo. Tym mężczyzną był Théfer, który wyszedłszy z ukrycia, poszedł w ślad za inspektorem.
Deszcz siekł prosto w twarz Plantada, ztąd niemógł pośpieszyć tak, jak tego pragnął, tem więcej, że grunt po którym szedł, woda uczyniła bardzo oślizgłym. Wyćie wściekłego wichru i nawałnica nie pozwoliły mu usłyszeć kroków Théfera.
Niedomyślając się, że ktoś idzie za nim Plantade, szedł dalej. Ze spuszczoną głową, skulony brnął po błocie sięgającym do kostek.