Nagle znalazł się przed szeroką i głębszą od innych kałużą, która mu drogę zatamowała zupełnie. Nie chcąc wejść po kolana w wodę, porzucił tę drogę i zwróciwszy się na prawo, szedł małą krętą ścieżynką.
W odległości pięćdziesięciu kroków, zatrzymał się nagle i zatrwożony cofnął się w tył. Jego oczy nawykłe już do ciemności ujrzały już przed nogami czarną przepaść, będącą otworem jednego z szybów kopalni.
Chciał obejść tę rozpadlinę, ale już nie miał na to czasu. Zachwiał się od gwałtownego uderzenia w plecy, a jednocześnie grunt zatrząsł się pod jego stopami i zarwał się wraz z nim.
Krzyk przeraźliwy wydarł się z jego piersi.
W tejże chwili rozległ się drugi krzyk jeszcze bardziej przenikliwy od pierwszego dwaj ludzie zniknęli w przepaści.
Ziemia zarwała się w około na cztery metry w chwili gdy Théfer wepchnął nóż po samą rękojeść między łopatki Plantada. Waląca się ziemia uniosła zabójcę z jego ofiarą na czterdzieści stóp głębokości.
Wejdźmy na spód owej przepaści.
Jeden z tych ludzi leżał bezprzytomny na zarwanym kawale ziemi. Drugi zniknął zupełnie pod bryłami zapadniętej ziemi. Jedną tylko widać mu było nogę złamaną w trzech miejscach i trzymającą się zaledwie w kolanie.
Deszcz lał tak gwałtownie, jak gdyby się chmura oberwała. Kilka minut tak upłynęło;
Człowiek który łeżał rozciągnięty na ziemi, z lekka się poruszył. Odzyskawszy przytomność, uniósł najprzód ręce, a potem poruszył nogami. Wsparłszy się na łokciu, odetchnął kilka razy pełną piersią, a dotknąwszy różnych części ciała wyszepnął:
— Jestem cały... Nic mi się nie stało... Niemam na-
Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/982
Ta strona została skorygowana.