Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/983

Ta strona została przepisana.

wet najmniejszego zadraśnięcia. A Plantade nie żyje!... W istocie jest jakaś siła czartowska we mnie.
Następnie wstał.
Niemiał nawet najmniejszego śladu skaleczenia. Ziemia która się wraz z nim zarwała, osłabiła jego upadek. Omdlenie o którem wspomnieliśmy, nastąpiło nie przez uderzenie, ale wskutek przestrachu.
— Uniknąłem śmierci cudem, — ciągnął dalej, — ale to jeszcze nie wszystko. Jakim sposobem wydostać się z tąd. Przestrzeń co najmniej dziesięciometrowa oddziela mnie od otworu tego szybu. Wdrapać się tak wysoko niepodobna! — Oczekiwać nadejścia dnia tutaj i wołać o pomoc niemogę. Plantade ma mój nóż utkwiony między łopatkami, to by mnie wydało.
Po chwili milczenia kończył dalej:
— Wszystkie szyby mają jedno wyjście, bądź to otwarte, bądź podziemne. Trzeba poszukać wyjścia z tego szybu.
Wyciągnąwszy ręce przed siebie, szedł w głębokiej ciemności i doszedł wreszcie do muru jaki przegradzał tę podziemną pieczarę. Wystający kawał skały ochronił go od deszczu.
Wyjął blaszane pudełko z zapałkami, zapalił jedną, i przy drżącym jej świetle zdawał sobie sprawę z miejscowości w której się znajdował.
Przedewszystkiem zobaczył nogę Plantada wystającą z pod brył zerwanej ziemi. Na straszny ten widok, zmarszczyła się twarz nędznika i dreszcz przebiegł mu po ciele.
— Trzeba szukać sposobu ażeby się stąd wydostać — pomyślał — a następnie pochować to ciało, tak że nikt go nie odnajdzie.
I spojrzał przed siebie.
Wśród stosu po obłamywanych kamieni zobaczył czarny otwór przez który chciał przejść ale nadaremnie.
Zapałka zgasła mu w tej chwili.