Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/985

Ta strona została przepisana.

— Oto grób już wykopany, wyszepnął Théfer. Jego papiery z rąk mi się wymykają, ale cóż mi na tem zależy? Nikt ich nigdy nie będzie posiadał. Moja tajemnica wraz z nim zamarła!... Słusznie powiedziałem, że wiedział za wiele!..
Następnie wziąwszy narzędzia, opuścił miejsce gdzie jego ofiara zasnęła snem wiecznym i zaczął szukać wyjścia na powietrze z kilkoma kroplami deszczu, uderzyło go w twarz.
Był już po za szybem.
Rzuciwszy latarkę poszedł drogą wiodącą do Montrenil.
Deszcz przestał padać. Między chmuzami przez wiatr gnanemi, widać było tysiące gwiazd.

XXXIV.

Była już blisko północ, gdy Théfer zmoknięty na wskroś i bardzo znużony wrócił do domu.
Od kilku godzin nie miał nic w ustach ale brakło mu odwagi zmienić ubranie i pójść do restauracji lub do jakiego jeszcze otwartego szynku. Rzuciwszy się więc na łóżko, zasnął snem twardym.
Około godziny ósmej rano, zbudziło go gwałtowne dzwonienie do przedpokoju.
Opanował go przestrach! Czyliżby przyszli jego aresztować?
Rozwaga wprędce go uspokoiła.
Rozśmiał się z swej trwogi i wyskoczywszy z łóżka pobiegł otworzyć.
Jerzy de la Tour-Vandieu przebrany za posłańca stał w progu.