Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/986

Ta strona została przepisana.

— Jakże się cieszę, zawołał Théfer, że księcia tu widzę. Będziemy mieli o ważnych rzeczach do pomówienia.
— Masz pan coś nowego? — wyszepnął Jerzy.
— Tak i bardzo ważnego. Miało nas spotkać wielkie nieszczęście, ale je zażegnałem.
— Odnalazłeś Jana Czwartka?
— Nie z jego strony zagrażało nam niebezpieczeństwo.
— Więc ze strony Ireneusza Moulin?
— Bynajmniej.
— Z czyjej więc strony?
— Niewiedząc o tem; mieliśmy wroga straszniejszego po nad tych dwóch głupców.
— Mówże pan kogo?
— Powiem natychmiast lecz widzę, że książę już drżeć zaczyna na samą myśl o otchłani jaką mieliśmy pod nogami.
Tu Théfer opowiedział przerażonemu księciu co zaszło w ciągu dwudziestu czterech godzin.
— Ha! miałeś słuszność! — wyszepnął Jerzy, niebezpieczeństwo było straszne!...
— Ale na szczęśeie już nie istnieje.
— Jestżeś tego pewnym?
— Najzupełniej. Ze śmiercią jadowitej gadziny, niknie i siła jej jadu.
— Inny człowiek może zastąpić jego miejsce.
— Niechaj się książę tego nie obawia; — zawołał Théfer. To pewna że zniknięcie Plantada poruszy całą prefekturę i że objorą na jego miejsce innego agenta, ale ten agent nie będzie miał wrodzonego talentu policyjnego jaki miał tamten, któremu przeciąłem, karjerę, a przypadek nie nasunie mu wskazówek i dowodów jakie ma tamten przy sobie w mogile. Naprzykład fałszywa moneta zgubiona przez Terremonda czyż nie jest zabijającym dowodem? Wiedzą