Wyjeżdżając z Paryża z wołochem, pani de Nancey, jakieśmy to mówili, odłożyła sobie na pierwsze potrzeby mały pakiecik zawierający dwadzieścia pięć banknotów, każdy po tysiąc franków.
W Kolonii wydała siedem czy ośm tysięcy na sprawienie kompletnego ubrania. Reszta sumy została nietkniętą i złożoną pod stosem koszul.
Uniósłszy bieliznę w celu zabrania ztamtąd pieniędzy, nie znalazła nic.
Tym razem trudno było bawić się w jakieś złudzenia i okłamywać siebie... Jeżeli zniknęły ztamtąd, więc zostały skradzione...
Blanka brała koszule jedną po drugiej, rozwijała i strzepywała je, ani śladu!
Niewysłowione położenie opanowało ją natychmiast.
Porwawszy podróżny worek, który zawierał w sobie całe jej mienie, otworzyła takowy, by się przekonać czy tam co nie brakuje.
Nim jednak nacisnęła sprężynę, zachwiała się.
Drogie kamienie są ciężkie, a worek był nadzwyczaj lekki.
Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/114
Ta strona została skorygowana.