Kamerdyner pana Laféne oznajmił, że waza na stole.
Paweł jak zwykle podał rękę młodej dziewczynie, którą każdy uważał jako jego narzeczonę, a myśl że śliczna ręka drogiej Alicyi nie wezprze się już więcej na tem ramieniu, podwoiła jeszcze boleść jego nie do opisania.
Przy stole jak łatwo domyśleć się można, mówiono tylko o ślubie, który miał się odbyć nazajutrz.
Ślubna suknia nadesłaną została przed godziną przez najlepszą francuzką modniarkę z Frankfurtu. Alicya miała ją przymierzyć dnia następnego, i ukazać się zarumieniona Pawłowi pod tą dziewiczą ozdobą.
Zajmowano się właśnie tą suknią, a podczas gdy usta hrabiego siliły się do uśmiechu, mówił sobie po cichu:
— Nie będę jej widział! pistoletowa kula zastąpi mi pierwszy pocałunek dziewicy która mnie kocha, a za małżeństwo będę miał cztery deski trumny...
Po skończonym obiedzie pan Lafene zaproponował do ogrodu.
Noc już zapadła, gwiaździsta jak pod włoskiem niebem, a ciepło jak w lecie.
Pan domu i żona jego kochali się kiedyś prawdziwą miłością.
Przypomniawszy sobie dawne chwile, zrozumieli, że młodzi, ludzie, w przeddzień zawarcia związków na całe życie, musieli uczuwać potrzebę znalezienia się sam na sam, by módz zamienić z sobą kilka słów słodkich, które kochankowie po wszystkie czasy, i we wszystkich krajach powtarzali sobie temi samemi wyrazami od początku świata, i pokoniec jego powtarzać je sobie będą.
Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/12
Ta strona została skorygowana.