— A zatem pomiędzy godziną drugą a trzecią jeżeli pani pozwoli.
— Czekam na pana.
Przy zamianie słów tych, zchodzili bardzo wolno ze schodów budynku teatralnego. Pan de Hertzog wsadziwszy hrabinę do powozu, ucałował jej rękę, a w uniesieniu najwyższej swej galanterii, nawet drzwiczki zamknął za lokaja.
Jak długo widać było jeszcze latarnie, trzymał się prosto, po wojskowemu, w karnej postawie, z wydłużonemi w formie serduszka ustami i szapoklakiem pod pachą.
Skoro zaś powóz znikł na zakręcie ulicy, poprawił swoje dwa rude kosmyki, rozczochrane trochę chłodnym wiatrem północy, nakrył świecącą czaszkę, zapalił cygaro i podążył ku salonowi gry, mówiąc do siebie po cichu:
— Lola Montès nie była tak ładną, a Bawarya jest niemieckim krajem! Kto wie? Może od tego zacznie się moja fortuna, może w nagrodę za to pójdę wyżej!... wyżej!... wyżej!...
Nazajutrz, przed trzecią godziną, rządca wchodził do pokoju pani de Nancey z bukietem nieporównanej piękności.
Bukiet ten o nieprawdopodobnej średnicy, składał się z pąsowych i białych kamelii, tworzących półśrodkowe pasy z purpury i kości słoniowej, a wywierających cudowne wrażenie.
— Od kogo? — zapytała hrabina.
Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/143
Ta strona została skorygowana.