wiatrami na wybrzeżu Oceanu, podczas zimy spędzonej w Bretanii, wzmocniło się i usunęło wszelką obawę.
Odzyskiwała ona z dniem każdym dziecinną prawie wesołość swego charakteru.
Wzrok stawał się coraz mniej zamyślonym, uśmiech coraz mniej smętnym.
Miała lat siedemnaście. Kochała. Była kochaną.
Sam zaś Paweł de Nancey czuł się zupełnie szczęśliwym. Żył tylko dla Alicyi. Prócz Alicyi nic dla niego nie istniało na świecie.
Pewnego poranku spotrzegł z niewypowiedzianą trwogą, że młoda dziewczyna miała czerwone oczy.
— Dziewczę najdroższe — rzekł uścisnąwszy namiętnie małe jej rączki i pozostawiwszy je w swych dłoniach — tyś płakała?
Alicya nie umiała kłamać.
— Prawda — odpowiedziała wspierając ładną swą główkę na ramieniu Pawła — płakałam.
— Masz jakie zmartwienie?
— Tak jest...
— O cóż ci chodzi?
— Sumienie wyrzuca mi, że jestem niewdzięczną i okrutną.
— Niewdzięczną i okrutną, ty, moja Alicyo! — zawołał Paweł. — Względem kogo, dziecię moje ubóztwiane?
— Względem tych, którzy kochali mnie przed tobą, którzy otaczali mnie głęboką, nieskończoną czułością, o którą zazdrosnym być nie powinieneś... względem zacnych tych istot które opuściłam, którzy nie wiedzą co się ze
Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/152
Ta strona została skorygowana.