Paryż był zagrożony. Należało bronić Paryża.
Paweł de Nancey zaciągnął się jako ochotnik pod rozkazy generała D... i spełnił swój obowiązek jako szlachcicowi przystało.
Został ugodzony kulą w lewe ramię, w potyczce pod Bourget, obok Ernesta Baroche umierającego po bohatersku, w chwili, w której bataliony Bellevillèskie jako prawdziwi republikanie, nie chcieli iść w ogień, usprawiedliwiając słowa wielkiego Juliusza Favra, który powiedział: „Nie ma już ludu!“
Umierającego hrabiego przyniesiono do domu przy ulicy Lille, a biedna Alicya po raz drugi nakazując milczenie ogarniającej ją rozpaczy, odegrała przy nim rolę siostry miłosierdzia.
Po raz też drugi słodka i łagodna istota, stała się aniołem wybawicielem tego, którego kochała.
Jak w Niemczech po pojedynku z Gregorym tak teraz, pan de Nancey zawdzięczał jej życie, lecz powrót jego do zdrowia odbywał się bardzo powoli, bo kiedy po zawieszeniu broni co nastąpiło 18 marca, za słabym był jeszcze by módz wyjechać z Paryża. Biedny zaś Paryż wpadając z deszczu pod rynnę, jak powiada ludowe przysłowie, wydobył się z rąk ludzi 4 września dlatego, by wpaść w nikczemne pazury dyktatorów Komuny.