spełna dwa dni ma zostać twoim mężem, i nie opuszczać cię już do końca życia? — Więc cóż się stało z ową bezgraniczną ufnością o której mówiłaś mi przed chwilą? Miałaś się nie wahać, wszak prawda? To też ty się nie wahasz, lecz odmawiasz stanowczo!
Pan de Nancey mówił bardzo cicho, lecz z goryczą.
Alicya zaś odrzekła błagalnym głosem:
— Pawle, błagam cię, nie żądaj tego odemnie!... Moje sumienie ostrzega mnie bym ci nie była posłuszną...
— A więc niech i tak będzie! odrzekł młody człowiek. — Idź za głosem twego sumienia... uważaj mnie za nieprzyjaciela, którego pomawia się o złe zamiary... nie chciej wysłuchać mnie, lecz pamiętaj, że sobie przypiszesz winę w razie nieszczęścia, które mogłoby cię oddalić odemnie... Nieszczęście to jest wstanie rozdzielić nas nawet...
Pan de Nancey chciał odejść.
Alicya zatrzymała go, drżąc z przerażenia.
— Boże, Boże!... wyszeptało dziewczę tracąc głowę. Czyż jest coś, coby nas mogło rozdzielić? Czyż to podobna?
— Kiedyż przed tobą skłamałem? — Alicyo, na honor zaklinam się, że mówię prawdę!... Odpowiedz mi prędko... Rodzice twoi przybrani zbliżają się... Będziesz czekała na mnie tej nocy?
— Pawle... drogi Pawle...
— Odpowiedz... będziesz na mnie czekała?
— Niech i tak będzie!...
Słowa te zostały wymówione tak cicho, że pan de Nancey domyślił się ich raczej niż słyszał.
Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/16
Ta strona została skorygowana.