Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/180

Ta strona została skorygowana.

sko ma być na placu, gdzie pałac Ciała Prawodawczego, na ulicy Burgundzkiej, słowem wszędzie po tamtej stronie.
— Więc niech przyjdą, kiedy są tak blizko i niech nas oswobodzą! — szeptała młoda dziewczyna, składając ręce i padając na kolana. — O Boże! Boże niepojętej dobroci, pozwól aby tu przyszli i aby pospieszyli oswobodzić nas!
Koniec nocy był straszny. Przerażające światło pożarów zwiększało się; powstało teraz trzecie ognisko, w porównaniu z którem dwa pierwsze wydawały się tylko zapalonemi wiązkami siania.
Teraz paliły się z kolei Tuileries. Okna starożytnej siedziby królów naszych, uiluminowały się naprzód tak, jak nigdy przedtem, podczas największej uroczystości cesarskich, lub królewskich. Pałac tlał wewnątrz. Szyby wypadały jedna po drugiej; olbrzymie węże czerwone świszcząc, lizały mury i pozostawiały po sobie czarne ślady. Wreszcie wszystko co znajdowało się tam z drzewa, objęły płomienie odrazu. Byłto huk niesłychany, prawie fantastyczny, a olbrzymie słupy ognia wzbiły się pod niebo, nakształt gorejącej wieży Babel.
Cokolwiek przed świtem, dzieło nafty zaczęło się zbliżać. Dom położony na przeciw tego w którym się znajdowali Paweł i Alicya, podpalono. Huczenie płomieni, łoskot walących się w żar belek, łączył się teraz ze zgiełkiem i bezecnemi śpiewkami federalistów.
Alicya, rozciągnięta na wielkim fotelu i bledsza niż śmierć sama, była prawie bez zmysłów, od czasu do czasu drgnęła tylko boleśnie przy każdym żywszym wybuchu