Była chwila, że wołoch miał się już za zwycięzcą. Szpicem swej broni musnął pod ramię Pawła i skaleczył go. Krew zaczęła płynąć.
Alicya wydała okrzyk przerażenia i zasłoniła oczy rękoma.
Pan de Nancey zrozumiawszy, że z ubytkiem krwi utraci niebawem siły, zrobił rozpaczliwe postanowienie, nie zgodne z przepisami fechtunku, a używszy szabli tak, jak mieszkańcy wschodu używają pałaszy do ścinania głów, skoczył na wołocha.
Stal napotkała ciało.
Gregory z poderżniętem gardłem powalił się ciężko i nie ziewnął nawet...
Lecz niestety! Paweł zamienił tylko chwilowo niebezpieczeństwo.
Federaliści ryknęli z wściekłości na widok martwego ciała swego wodza i chcieli pomścić go natychmiast.
— Zabił pułkownika! — krzyknął jeden — strzelajmy do niego!...
— Na mur! na mur! — wrzasnęły inne głosy.
Paweł ogłuszony chwilowo uderzeniem kolby w głowę, poczuł na piersi swojej kłucie bagnetami i musiał cofnąć się aż do ściany.
Alicya czołgała się u nóg morderców, a bezprzytomna z rozwianym włosem, konająca, błagała ich z załamanemi rękami.
Nie słuchali jej.
Wtedy podniosła się chwyciwszy oburącz ubranie Pawła, a obejmując go za szyję rzekła do nędzników.
Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/189
Ta strona została skorygowana.