Pudełko z pistoletami zabrane z Paryża stało pod ręką Pawła.
Pan de Nancey wyjął jeden, przekonał się że jest nabity, i położył go na małym stoliczku przy którym siedział.
— Tak! — szepnął, jeżeli go zapotrzebuję, będzie już gotów. To wierny przyjaciel, dzięki któremu straszne przejście prowadzące do nieznanego, zostanie niebawem przebyte!
Pierwsza godzina po północy wybiła. Wszyscy w domu spać już musieli.
Paweł wyszedł z pokoju, zbiegł ze schodów bez światła, przebył korytarz po omacku, i z gwałtownem biciem serca zatrzymał się przed drzwiami pokoju Alicyi. Wyciągnąwszy rękę, szukał klamki. Drzwi były uchylone.
Popchnął je lekko by całkiem otworzyć, przestąpił próg i z cicha zamknął za sobą.
Mała Alicya rannym była ptaszkiem, jak wszystkie prawie młode dziewczęta, które większą część życia przepędzają na wsi.
Budziła się co dnia w porze, w której ptaki rozpoczynały wesołe swe pienia pod jej oknami.