— Więc zabijecie i mnie także! Zabijcie nas razem!
Nie strzela się zblizka, taka jest reguła, federaliści znali ją dobrze, oni, którzy strzelali dla honoru, nie dla niczego, dla przyjemności...
Cofnęli się więc w sam kąt pokoju, stanęli rzędem i wsparli na ramionach szaspoty...
Lecz nagle na ulicy pod samemi oknami powstała niesłychana wrzawa. Rozlegały się afrykańskie rogi myśliwskie... Strzelanina ustała. Jeden głos krzyknął tylko: „Niech żyje Francya!“
Wzięto barykadę i otoczono dom...
— Uciekajmy kto może! — rzekł jeden z bandytów wyskakując na dwór, a inni w przerażeniu chcieli uczynić to samo. Lecz pan de Nancey przyszedłszy do siebie, chwycił za rewolwery zatknięte u paska. Obiema rękami dał ognia sześć razy, powalając federalistów, jak grad powala kłosy...
Poczem przycisnąwszy do serca omdlałą Alicyę, wyniósł ją z tego pokoju pełnego trupów.
Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/190
Ta strona została skorygowana.