zbyt powolną sprawiedliwość, ręka Boska dosięgła nareszcie cudzołożną kobietę!...
Nie byłoż to coś nadziemskiego w tej strasznej i piorunującej karze?
Zapytał sam siebie Paweł, jak również w tem, w tem że tak szybko dowiedział się o tem?
Cokolwiek bądź, więzy pękły... Ciemna przyszłość rozjaśniła się... znalazła się możność okupienia niecnego postępku, oczyszczenia niewinnej Alicyi, złożenia na czystem czole tego anioła hrabiowskiej korony, której ona niezawodnie nie shańbi, dziecię zaś mające przyjść na świat, będzie miało nazwisko!...
Pan de Nancey, promieniejący, przekształcony zupełnie, powtarzał sobie to wszystko, wyskakując z powozu przed gankiem willi.
Nieobecność jego nie trwała dłużej nad półtory godziny.
— Gdzie jest pani? — zapytał.
— Jeszcze w ogrodzie, panie hrabio. Pani hrabina nie wchodziła wcale do mieszkania — odpowiedział kamerdyner.
Paweł skierował się szybko w stronę alei, w której pozostawił młodą dziewczynę.
Alicya milczała, przywitała go ze słodkim i smutnym uśmiechem rezygnacyi.
Nie płakała już, lecz zaczerwienione powieki wielkich jej oczu i wilgotne ślady na pobladłych licach świadczyły, że przed kilku jeszcze minutami łzy jej płynęły.
Pan de Nancey klęknął przed nią i ujął obie jej ręce.
Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/210
Ta strona została skorygowana.