— I co?
— Tak jest.. Dziecię nasze będzie prawe... Zanim miesiąc upłynie, będziesz moją żoną...
Krzyk radości, który się wydarł z serca i ust Alicyi, byłby poruszył najobojętniejszego człowieka.
Objęła ona Pawła ramionami z siłą nerwową, której delikatne ciało nie zdawało się posiadać, a obsypując go pocałunkami, szeptała mu do ucha:
— Ach! winną byłam kochając cię, a kochałam cię całą duszą!!! Jakżeż potrafię kochać cię więcej wtedy, gdy Bóg pobłogosławi miłość moją?
Po słowach tych nastąpiło długie milczenie; lecz jeżeli milczały usta, splecione i drżące ręce zamieniały myśli dwóch serc bijących jednem tętnem, dwóch dusz, które się zlały w jedną całość.
Paweł przerwał pierwszy, mówiąc:
— Każdy medal ma dwie strony, moja Alicyo, niema na tym świecie rozkoszy bez cienia przykrości...
— Przykrość musiałaby być nadzwyczajnych rozmiarów, aby zdołała zamącić mą radość! — rzekła młoda dziewczyna uśmiechając się. — Po tem co mi powiedziałeś, żadna przykrość wzruszyć nie jest mnie w stanie...
Wytłomacz się więc i mów śmiało...
— Moje drogie dziecię — rzekł hrabia — muszę rozłączyć się z tobą...
Alicyę przeszedł dreszcz mały, że jednak przyrzekła być odważną, pokryła to umiejętnie.
— Rozłączyć się ze mną... — powtórzyła. — W takiej chwili!
— Trzeba koniecznie.
Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/212
Ta strona została skorygowana.