zmienioną do niepoznania twarz swej pani, — pan wyjechał rannym pociągiem do Frankfurtu, jak zwykle...
Chrapliwe łkanie wydobyło się z piersi pani Laféne.
— On opuścił mnie także!.... szepnęła. — Jestem więc samą, zupełnie samą! — O! ja nieszczęśliwa!...
Puściwszy klamkę, która jedyną dla niej była podporą, runęła ciężko na korytarz, jak gdyby rażona apopleksyą; list jednak pozostał w jej kowulsyjnie zaciśniętych palcach.
— Pani bardzo chora? — Pani umiera! — wołał wystraszony kamerdyner. — Na pomoc! na pomoc!
Pokojowe zbiegły się.
— Na miłość Boską! rzekła jedna z nich, pani umarła!... Oh! nasza dobra... kochana pani!
Pani Laféne, nieruchoma podobną była istotnie do trupa.
Ludzie jej, ubóstwiali ją. — Ogólny wybuch ubolewań brzmiał dokoła niej, a przerażenie wszystkich było tak gwałtowne, iż nikt nie myślał o niesieniu jej ratunku.
Ona podniosła się do połowy, i dziwnym głosem jakby z pod ziemi wychodzącym szepnęła:
— Nie umarłam... ja umrzeć nie chcę!... Powinnam żyć! Wody... octu... prędzej!...
Pospieszono z wypełnieniem rozkazów. Po upływie kilku minut biedna kobieta odzyskała całą przytomność. Poczem kazała zaprządz konie i odwieść się natychmiast do Homburga. Postanowiła jechać do Frankfurtu pierwszym pociągiem jaki się tam udawał.
W dziesięć minut później powóz toczył się doliną,
Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/23
Ta strona została skorygowana.