„Powraca... muszę kończyć... Opuszczam ten dom... Pozostawiam w nim swoje szczęście... moje, serce moją duszę... — Cóż mi już dziś potem?
„Powiada, że mnie przywiezie tu na powrót, lecz nie mam żadnej nadziei.... a zresztą, czyżbyście zechcieli przyjąć mnie jeszcze!... Oh! jak ja was kochałam!... jak kocham jeszcze!...
„Żegnam!... żegnam!... żegnam was!...“
W miarę odczytywania rozpaczliwego tego listu pani Laféne co raz mniej rozumiała, umysł jej plątał się coraz bardziej.
Nieustannie powtarza sobie na kształt monotonnego ruchu wahadła w zegarze:
— Co to ma znaczyć?... Dawano mu ją przecież, po cóż ją wykrada!... Nazajutrz miał ją poślubić, a dziś hańbi ją tak nielitościwie!
Któż jest ten człowiek?...
Powóz zatrzymał się przed dworcem kolei żelaznej.
Pociąg co tylko miał odejść.
Pani Laféne nie pomyślała nawet o przystąpieniu do kassy, i kupienia biletu, lecz znajomi urzędnicy widząc błędny jej wzrok, i chód niepewny a raptowny jakim odznaczają się zazwyczaj waryaci, zrozumieli że musiało zajść coś nadzwyczajnego, i nic nie mówiąc wpuścili ją do wagonu pierwszej klassy.
Pociąg ruszył. Podróż jakkolwiek krótka, wydała się wieczystą, biednej kobiecie.
Wysiadłszy z wagonu w Frankfurcie, wsiadła do do-