wał jeżeli już nie zimną krew, to przynajmniej przytomność umysłu. Cała okropność tego położenia stanęła mu odrazu przed oczyma. Gniew chwilowo stłumiony osłupieniem, wzrastał w jego duszy.
— Ah! przybyłaś pani! — powtórzył skrzyżowawszy ręce na piersiach. — Prawda, przybyłaś pani! Odwaga jej przeszła moje oczekiwania! Wiedziałem, że pani zdolną jesteś do wszystkiego, tego jednak byłbym się niespodziewał nigdy! Ależ to szaleństwo! Przybyłaś pani jak powiadasz i zdaje się to całkiem naturalnem! Ale czy wiesz ty u kogo jesteś!?
Blanka Lizely wzruszyła ramionami.
— Czy wiem? — odpowiedziała. — No! zapewne! jestem u ciebie!
— I po cóż to przychodzisz pani do mnie?
— Zabawne pytanie przychodzę zająć swoje miejsce!
— Twoje miejsce! — zawołał hrabia, wznosząc do góry zaciśnięte ręce. — Kobieta ta śmie mówić w moim domu o swojem miejscu!
— Tak jest!
— Ależ niegodna, to miejsce, wiesz dobrze że go opuściłaś sama!
— Nieinaczej... To też dla tego powiadam, że przychodzę je zająć! Gdyby nie to, powiedziałabym. Pozostaje w niem!
— Więc pani wszystko zapomniałaś?
— Przeciwnie.
— I przychodzisz wyzywać tego, którego tak nikczemnie zdradziłaś, którego zabić kazałaś jednemu z twoich kochanków, wołając: „Zadaj mu śmierć!“
Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/285
Ta strona została skorygowana.