przywrócić jej honoru, wzburzył a powtórnie gniew pana Laféne — krew zakipiała mu w żyłach.
— I powiadasz pan, że znasz tego nędznika? — rzekł znowu.
— Czy go znam!... Ja przyczyniłem się do pierwszego jego ożenienia!... Niestety! Biedna Małgorzata! Prawdziwy to był skarb! piękna, łagodna i czysta!... Dodaj pan do tego miljony ojca Bouchard! To wielki los na loteryi!... Patrząc na koniec tego wszystkiego, wyrzucałem sobie niejednokrotnie żem się w to wmięszał. Ale co pan chcesz, hrabia winien mi był pieniądze... dużo pieniędzy... a przysłowie powiada: pierwsza miłość od siebie!
— Jaki jest adres hrabiego? — przerwał pan Laféne.
— Ma pałac na ulicy Bulońskiej... prócz tego posiadłość w Normandyi, pałac Lipowy. — Czy pan myślisz szukać go?
— Jutro będę w Paryżu — odparł niegocyant z zimnem i głębokiem postanowieniem. — Kimże bym był, gdybym biedną Alicyę pozostawił w rękach tego bandyty? Dziewczyna nie jest winną i Bogiem się świadczę, że najmniejszej nie zrobię jej wymówki... Oh! nie, najmniejszej!
Tego samego jeszcze wieczora, pan Laféne nadzwyczajnym pociągiem udał się do Paryża w towarzystwie Lebel Givarda, u którego ciekawość brała górę nad egoizmem, a który chwilowo, wyrzekł się podróży do Niemiec li tylko dla tego, by być świadkiem rozwiązania strasznej awantury.
Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/29
Ta strona została skorygowana.