zrozpaczonym!... Spraw cud jeżeli trzeba, aby ją uratować, ale ratuj ją doktorze, ratuj ją!...
— Cóż się dzieje? — zapytał doktór.
— Umiera!... chodź pan!
I pociągnął go do ciemnego pokoju, w którym nieszczęśliwe dziewczę wiło się na zburzonem łóżku.
— Światła proszę, panie hrabio — zawołał doktór zdziwiony tą złowrogą ciemnością.
Paweł drżącą ręką zapalał świece w kandelabrach.
Doktór zbliżył się do łóżka, wpatrywał się długo w Alicyę, rzucił jej kilka pytań, których nie słyszała wcale, poczem wracając do Pawła, który rzucił się w fotel zakrywając twarz rękami, zapytał:
— Co się tu stało? potrzebuję wiedzieć... Pani hrabina upadła?
— Nie — odpowiedział hrabia.
— Przeszła jakieś ciężkie zmartwienie? gwałtownemu uległa wzruszeniu?
— Tak jest, doktorze, tak... strasznemu uległa wzruszeniu!
Doktór pokiwał głową. Fizognomja jego inteligentna i ruchliwa, wyrażała najżywszy niepokój.
— Czy grozi jej niebezpieczeństwo? — jąkał Paweł.
— Tak jest, wielkie niebezpieczeństwo.
— Jakaż to straszna choroba dręczy i zabija to szczęście moje?...
— Przedwczesny poród.
— Więc dziecko stracone?
Tak jest.
— Ależ można uratować matkę? można, nieprawda?...
Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/299
Ta strona została skorygowana.