— Spróbuję...
— I uda się panu?... powiedz tak! oh! powiedz pan, że ci się uda!...
— Za nic nie odpowiadam.
— Doktorze, nauka może wszystko, a pan masz naukę! Pozwolić umrzeć Alicyi! Boże wielki! Ona taka młoda, w ośmnastoletniem ciele jest tyle zasobów sił i życia...
— Gdzież są te siły, o jakich pan mówisz? — szeptał doktór. — Osłabienie tej młodej kobiety przeraża mnie. Dusza zgniotła ciało, a fizyczne cierpienie dokonywa dzieła, które niesłychane wstrząśnienia moralne zaczęły niestety zbyt silnie.
— Ah! — zawołał Paweł załamując ręce z pewnym rodzajem obłąkania, które nie uszło wprawnego oka doktora — słyszę i nie rozumiem pana! Wnosząc z tego co mówisz doktorze, Alicya jest bez nadziei życia, ah! to niepodobna! Bóg byłby niesprawiedliwym, gdyby pozwolił umrzeć temu dziecku! Bóg przecie jest dobry, chcieć tego nie może! Cóż jabym począł bez tego anioła? Ja życie kładę w ofierze... niech śmierć mnie dosięgnie ale to dziecko żyć musi. Ona za młoda by umierać miała. Jeżeli siły jej wyczerpane, doktorze, wytocz krwi zemnie i wstrzyknij krew w jej żyły... Powiadają że cudów takich już niejednokrotnie dokonano. Widzisz pan, że całą nadzieję pokładałem w tobie i że błagam cię... patrz doktorze... błagam cię na kolanach... Zlituj się nademną!... Doktorze, ratuj Alicyę!
Lekarz usiłował podnieść pana de Nancey, który istotnie uklęknął, gdy zaś Paweł opierał się rzekł mu:
Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/300
Ta strona została skorygowana.