— Przed Bogiem tylko się klęka, panie hrabio... Boga należy prosić, bo bez niego wszelka wiedza jest bezsilną!... Módl się pan by mi dopomógł... Szacowne życie o które nam chodzi, w jego jest rękach...
Podczas gdy doktór powracał do śmiertelnego łoża chorej, kochanek Alicyi, klęcząc w pokorze przed panem życia i śmierci, usiłował wydobyć z pamięci gorącą jakąś modlitwę, jakieś wznioślejsze wezwanie.
Szukał... Lecz myśl jego roztargniona obijała się bez skutku o ściany skołatanego mózgu. Wszystko tam w chaoatycznym nieładzie. Wspomnienia nawet rozbijały się w tym rodzaju ciemnego morza, niedozwalającemu, by cośkolwiek z przeszłości wypłynęło na wierzch. Paweł wiedział już tylko dwie rzeczy: Alicya miała umrzeć!... Należało ratować Alicyę!...
— Zabierz mi życie o Boże, niech żyje Alicya!...
I godzinami całemi pozostawał w tem samem położeniu i nieustannie powtarzał to samo.
Doktór rzucał na niego chwilami wzrok pełen współczucia i mówił sobie po cichu:
— Może byłoby to i lepiej... Nie cierpiałby przynajmniej.
Poczem dodawał filozoficznie:
— Oto są wybrańcy świata... Oto bogacze którym ludzie zazdroszczą, oto los ich!
Nagle Paweł zadrżał, jak gdyby przebudzony znienacka.
Rozjaśniło się w jego głowie, odzyskał przytomność umysłu.
Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/301
Ta strona została skorygowana.