Paweł dławiony rozpaczą, upadł na kolana przy łóżku i wsparł głowę na poduszce obok słodkiej i lubej twarzy swej Alicyi.
Tam, cicho zamkniętemi oczyma płakał, mówiąc do siebie szeptem:
— Ha! cóż to znaczy? wszak ja pójdę za nią...
Nagle uczuł letni oddech na swej twarzy i ramiona obejmujące go za szyję.
Serce drgnęło mu. Otworzył oczy; zobaczył Alicyę do połowy siedzącą a nachylającą się ku niemu i usłyszał jej głos, (biedny — słaby głos), szepczący mu do ucha:
— Jak ty mnie kochasz!... Jak ty płaczesz!... Drogi Pawle! i jak cierpieć będziesz, gdy żyć przestanę!..
— Dziecię najdroższe... Alicyo moja, nie myśl o tem, ty żyć będziesz... ty musisz żyć dla mnie! — mówił Paweł łkając.
Młoda dziewczyna przerwała mu zatykając ręką usta.
— Próżne to wyrazy i daremna nadzieja... — rzekła. — Nie traćmy na to czasu. Ja czuję że to już koniec. Już nie godziny biedny, biedny Pawle, ale minuty moje są policzone... To też słuchaj mnie, mój najdroższy i nie przerywaj... Najprzód po raz ostatni chce ci powiedzieć, że cię kocham! Ah! gdybyś wiedział.... Lecz ty wiesz dobrze, czujesz, widzisz, ale to wszystko za mało... Bo ja kocham cię nad wszystko w świecie!... Gdy dusza moja wzniesie się już tam wysoko, powróci jeszcze by ci to powtórzyć... Kiedy szmer jakiś nieokreślony posłyszysz koło siebie, słuchaj wtedy... słuchaj dobrze to będzie moja mowa, a ty zrozumiesz ją... Woń kwiatów, to będzie mój oddech cichy i łagodny śpiew ptaszka, to będzie mój głos, pie-
Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/303
Ta strona została skorygowana.