szczota wieczornego powietrza, ogrzanego zachodzącem słońcem, to będzie mój pocałunek, ostatni pocałunek Alicyi...
Paweł umierał z bólu, trzymał w zaciśniętych zębach róg od poduszki i gryzł go, nie chcąc przeszkadzać umierającej, dławionej czkawką śmiertelną.
Ona mówiła dalej:
— Ah! ty mnie także kochałeś! To złe któreś mi wyrządził, pochodziło ze zbytku miłości... Gdybyś wiedział jak ja ci przebaczam! Ah! Boże! być kochaną przez przeciąg dwóch lat tak, jak ty mnie kochałeś, a potem cierpieć i umrzeć, to nic... Opuścić cię to tylko straszne! Zachowasz moją pamięć, nieprawdaż?... Zawsze? Pawle ja nie śmiem powiedzieć ci: Przyrzeknij mi, że już nigdy kochać nie będziesz... Może to jest niepodobieństwem... Ale jeżeli oddasz kiedy serce, które tak silnie biło dla mnie, nie oddaj go w całości... zatrzymaj w sercu tem cząstkę dla Alicyi... Wspominaj często me oczy, które mówiły do ciebie, podczas gdy milczały usta... Wiesz dobrze o czem wtedy myślałam... Zawsze o tobie! Portretu mego nie posiadasz... szkoda... Powinno się pamiętać o tem, że model zatracić się może, ale wizerunek pozostaje zawsze... Widzisz że można umrzeć w ośmnastym roku życia... Ja miałam twój portret, w tym pięknym uniformie, w którym przyniesione cię do mnie rannego... ah! jakżeż ja tego dnia cierpiałam!... Pawle, przypominam sobie, że kiedyś widziałam na ćwiartce welinowego papieru słodką i spokojną twarz młodej dziewczyny, która zdawała się być uśpioną... Rysowano ją po śmierci dla matki... Pawle, jutro kiedy będę już martwą jak ona, każ skopjować
Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/304
Ta strona została skorygowana.