siły okazać tego. Zaledwie cień pozostał z tego człowieka. Dziecko byłoby wstanie przewrócić go palcem.
— Bądź dyrektor łaskaw zaprowadzić mnie do męża...
Doktór Hèlouin ukłonił się i podał ramię pani de Nancey, by przeprowadzić ją przez ogród.
Doszedłszy do małego pawiloniku w kształcie szwajcarskiego domku, który opisaliśmy wyżej, nasze trzy osobistości weszły na pierwsze piętro, po prostych schodach przystawionych od frontonu.
W przedpokoju siedział dozorca, odziany na tę uroczystość w nową liberyę, co służyła za jeden więcej żywy dowód komfortu domowego.
— Może pani hrabina zechce najprzód rzucić okiem na swego męża, za nim wejdzie? — zapytał dyrektor.
— Bardzo chętnie.
— Tym sposobem będzie pani mogła przekonać się sama o prawdzie tego, co mówiłem.
Zasówka utwierdzona w murze, o której wspominaliśmy, podniosła się bez hałasu.
Blanka zbliżywszy się, zajrzała do pokoju.
Nie widziała ona hrabiego od dnia, w którym przywiozła go do Chatou.
Teraz ujrzała przed sobą starca z białą brodą i takiemiż włosami, skurczonego w fotelu, z oczyma w słup utkwionemi.
Nic, bo nawet zawiędłe rysy, nie przypominały w tym człowieku, hrabiego de Nancey.
Nie poznała go.
Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/325
Ta strona została skorygowana.