wiekiem a stał się rzeczą prawie martwą, nie uczuwała już nienawiści, litości również nie, ale głębokie obrzydzenie.
Przypomniała sobie nareszcie po co przyszła. Wziąwszy jednę z rąk swego męża, rękę prawie bez ciała, która drgnęła w jej ręku, rzekła harmonijnym swym głosem:
— Pawle, poznajesz mnie?
— Tak jest — odpowiedział Paweł bez wahania — poznaję cię.
— Więc wymów moje imię...
— Jesteś Blanka... moja żona.
Hrabina zdawała się dostrzegać iskierkę dawnego ognia w źrenicach swego męża, podczas gdy wymawiał, „moja żona“.
Jeżeli tak było rzeczywiście, zadanie jej zdawało się o wiele łatwiejsze.
Może hrabia zapomniał o wszystkiem, prócz o niej.
Blanka chciała się zapewnić. Zdjęła kapelusz i rękawiczki. Piękne jej blond włosy i aksamitna skóra rąk, zachowały dawny swój zapach, który jak wiemy działał z taką siłą na organizm Pawła.
Wsparła głowę na jego ramieniu w sposób upajający, wziąwszy znów rękę jego którą uścisnęła czule i rzekła:
— Pawle... czy pamiętasz jak mnie kochałeś dawniej?
— Szalenie... tak jest... — odpowiedział hrabia.
— Dużo czasu upłynęło odtąd — mówiła Blanka. — Czas odmienia serca. Dziś już mnie nie kochasz.
— Dlaczego... — szepnął pan de Nancey — dlaczego nie miałbym cię kochać, kiedy zawsze jesteś piękną?...
Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/327
Ta strona została skorygowana.