odemnie, wierzę w to zupełnie. Lecz gdyby nieszczęście chciało, czego nie przypuszczam, abyś umarł pierwszy, pozostałabym bez chleba...
— Cóż należy uczynić, dla uniknienia tego?
— Napisać parę słów i podpisać swoje nazwisko.
— A potem uwierzysz i będziesz mnie kochała?
— Uwierzę ci... tak, Pawle, i kochać będę jak dawniej.
Pan de Nancey wyciągnął rękę w kierunku szafy.
— Jest tam papier, pióra i atrament — rzekł. — Przygotuj to wszystko na tym tu stoliku i dyktuj... ja napiszę.
Blanka tryumfująca, pobiegła do szafy i otworzyła ją.
Paweł podniósł się.
Hrabina odwróconą była do niego tyłem. Gdyby była mogła przyjrzeć się w tej chwili jego przeistoczeniu, byłaby przestała wierzyć w to, że jej się powiodło.
Paweł wyglądał ciągle jak starzeć, ale postać jego wyprostowała się, dzika energja wypiętnowała się na jego twarzy, płomień jego oczów nie wyrażał namiętności, ale straszny gniew.
Przy drzwiach stał olbrzymi mebel, czarna dębowa szafa starożytna, niezmiernie ciężka.
Pan de Nancey oparł się wyprężony o tę szafę i z ową niesłychaną siłą, jaką człowiek dobywa z siebie w danej chwili, popchnął ją i zastawił drzwi.
Kiedy hrabina zdziwiona łoskotem obróciła się, ujrzała przed sobą stojącego męża z założonemi na piersiach rękoma, dziko w nią wpatrzonego.
Struchlała.
Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/329
Ta strona została skorygowana.