Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/331

Ta strona została skorygowana.

— Obraziłeś mnie śmiertelnie, więc się mściłam...
— Trzeba było mnie zabić! Trzeba było mścić się na mnie, a nie na nich...
Dogonił ją.
Chciała uciekać jeszcze, ale schwycił ją za suknię, a objąwszy jej szyję, zamknął kościste swe palce i nieugięte jak stalowe kleszcze.
— Morderco!... morderco!... — ryczała hrabina. — Morder...
Nie dokończyła.
— Niechaj będzie morderca! — odpowiedział Paweł — kat jeżeli chcesz!... wszystko mi to jedno, byłeś żyć przestała!...
Krzyk okropny... potem głuche chrapanie, a potem nic już...
Pan de Nancey ściskał ciągle.
Drzwi zaczęto rozbijać siekierą.
Paweł rozplątał ręce, Blanka, z głową ściętą prawie, do tyla żywe kleszcze przegryzły ciało a zmiażdżyły kości, runęła na ziemię...
Wtedy dziwny hałas pomięszał się z łoskotem siekier rąbiących twarde drzewo.
Kiedy szafa opadła i wkroczono do pokoju, hrabia siedzący na trupie Blanki Lizelly, bawił się splątanym warkoczem długich jej blond włosów...
Zwarjował powtórnie i śmiał się.