Noc była jeszcze, kiedy pan de Nancey tryumfujący, a Alicya rozpaczona, opuszczali wiejski dworek, w którym od tej pory ciężki zasiał się smutek.
W chwili wyjścia małą furtką prowadzącą na pole, uciekające dziecię zatrzymało się. Uklękła na progu, który po raz ostatni miała przestąpić, wyciągnęła ramiona ku domostwu w którem spędziła szczęśliwe i bez zmazy dzieciństwo, którego już więcej oglądać nie miała, a przesyłając długi pocałunek tym, którzy kochali ją tak czule... szepnęła:
— Żegnam was!... żegnam... żegnam... przebaczcie mi.
Poczem wstała z twarzą skropioną łzami, i w cichości udała się za swoim uwodzicielem.
Paweł wiedząc, że pan Laféne udawał się co dnia do Frankfurtu pierwszym pociągiem, nie mógł ani myśleć o tem by udać się do pociągu, ani pozostać w mieście, w którem wielu ludzi znało Alicyę.
Udał się przeto do wynajmu karet, zbudził stróżów i woźnice, wszystkie ręce napełnił talarami, pokonał zwycięzko ospałość niemiecką, dokazał tego że zaprzężono mu wreszcie karetę, a pocztylionowi przyrzekł okrągłą sumkę pod warunkiem, jeżeli dzielne rumaki przepędzą w jak najszybszym czasie przestrzeń dzielącą Homburg od Frankfurtu.