wzięły górę. Łzy stały się coraz rzadsze, w końcu oschły zupełnie.
Czyż to znacyło że Alicya czuła się szczęśliwą?
Nie. — Życie jej zaprawione było podwójną boleścią, podwójnym wyrzutem.
Nieszczęsne dziecię poczytywało sobie za zbrodnię pomimowolną, swą niewdzięczność względem krewnych których kochała...
Młode dziewczę o czystem sercu i pobożnej duszy, której umysł nigdy żadną sprośną myślą nie był owiany, cierpiało okropnie czując się tak upokorzoną, wiedząc że jest towarzyszką człowieka, który nie miał do tego najmniejszego prawa. Położenie jej przerażało ją.
Czasem znów chwilowo namiętność brała górę nad wyrzutami. Alicya kochająca, Alicya kochana, zapominała o wszystkiem, by chociaż godzinę przeżyć w tej upajającej atmosferze, którą otaczał ją kochanek...
Lecz niestety gdy szał minął, biedne dziewczę nie poznawało siebie. Obrzydzenie samej siebie opanowywało ją w okropny sposób. Wtedy mawiała do siebie załamując ręce:
— Żyję w sromocie, i już nie buntuję się nawet przeciw takowej. Znajduję rozkosz tam, gdzie powinnam znachodzić niesmak. — Oh! teraz dopiero upadłam zupełnie! Jeżeli jednak hrabia nadszedł w czasie paroksyzmu, miała odwagę uśmiechnąć się doń, by go nie zasmucić...
Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/41
Ta strona została skorygowana.