Paweł de Nanoey i Alicya przepędzili całą zimę w wieśniaczem swem mieszkaniu, uczepionem, niby gniazdo mew, na szczycie nagiego wybrzeża.
Młodzi ludzie jedyną mieli rozrywkę w przyglądaniu się widokowi wiecznie rozmaitemu, wiecznie nowemu, to jest jak stary Ocean rozbijał swe bałwany z chałasem katarakty o granitową ścianę skał napiętrzonych. Niezmordowanie obserwowali w czasie burzy, olbrzymią walkę morza z głazem, na którym od wieków wściekłość swoją wywiera, nie zdoławszy przekroczyć dumnej zapory. W ten sposób dnie schodziły im szybko.
Alicya była skończenie piękną, ze smętnem swem spojrzeniem, w malowniczym kostjumie bretońskiej wieśniaczki, który przywdziała na żądanie Pawła. Hrabia także ubierał się prawie na równi z ubogimi rybakami wybrzeża. Strój jego składał się z bluzy zrobionej z grubego sukna, z kapturem spadającym na plecy, spodni z ordynarnego materyału, i wysokich butów na grubej podeszwie.
Ten rodzaj przebrania nie oszpecił ani spospolitował go. Przeciwnie, dodał nawet wdzięku jego szlachetnej twarzy i eleganckim ruchom.
Pod względem moralnym zmienił się nie do poznania.