brał pozór pełen godności, chłodu i sztywności, której baronet szanujący siebie, nie pozbywa się nawet w życiu prywatnem i poszedł dalej.
Młodzi Judzie patrzyli nań ciekawie, w chwili kiedy się o ich grupę ocierał. Przewidując, że będą mówić o nim, zwolnił kroku i nastawił ucha.
— Kto to taki? — zapytał jeden z nich.
— Zapewne jakiś anglik... — odpowiedział drugi.
— Pierwszy raz go widzę, a jednak zdaje mi się, że znam tę twarz... Ah! wiem już, to tylko podobieństwo...
— Z kim?
— Z księciem Gregory L... Czyż nie?
— Może być... w każdym razie nie wielkie, gdyż mnie ono nie uderzyło...
Gregory słyszał dosyć, aby być pewnym, że przekształcił się dostatecznie.
Poszedł prosto do stolika „trenteet quarante,“ położył bilet tysiąc frankowy na Czerwonej, wygrał, powtórzył obrót do czwartego razu i wycofał swoje pieniądze właśnie w chwili, kiedy nadchodziła Czarna.
W godzinę potem powrócił do Blanki z łupem pięćdziesięciu pięciu, do sześćdziesięciu tysięcy franków.
Patrzaj! — rzekł do hrabiny rozkładając przed nią rulony złota i bankowe bilety na małym stoliczku, przy którym oświetlona dwoma świecami, czytała.
— Więc to — szepnęła pani de Nancey z goryczą — dla pieniędzy zaniedbujesz i opuszczasz mnie! Ah! Gregory!
Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/76
Ta strona została skorygowana.