W lewem jej ręku spoczywał bukiet róż, który od czasu do czasu przykładała do delikatnych i ruchliwych swych nozdrzy.
W chwili kiedy wołoch, po upływie dwóch godzin spędzonych przy zielonym suknie, opuszczał partyę dla powrotu do pani de Nancey odczepiła jedną różę z bukietu, a zatykając takową za guzik od fraka Gregorego, rzekła z uśmiechem zdolnym obałamucić świętego.
— Dzięki panu wygrałam dziś dużo... dużo zatem dłużną panu jestem... Oto procent od kapitału. To tylko róża... Lecz powtarzano mi to tak często, iż róża ofiarowana przezemnie doniosłą ma wartość, że w końcu uwierzyłam w to zupełnie...
— Intrygantka! — pomyślała panna Maximum drąc w poruszeniu nerwowem, małą paczkę biletów bankowych, które miała postawić na czerwonej.
Gregory nie mógł sobie odmówić ucałowania ładnej rączi, która udekorowała go herbem róży.
Uczyniwszy to, oddalił się.
Szmaragdowa czarodziejka przeprowadziła go wzrokiem aż do drzwi salonu „trente et quarante,“ po czem obejrzała się dokoła, a spojrzenie jej mówiło.
— Przyszłam... chciałam... zdobyłam!
— Nie tryumfuj zawcześnie, moja droga! — szepnęła panna Maximum w chwili kiedy przegrała na czarnej. — Nieskromna twoja zalotność powiodła ci się dzisiaj, jutro na mnie kolej!
Czy Gregory kochał hrabinę? czy kochał ją jeszcze?...
Nic łatwiejszego jak odpowiedzieć kategorycznie, a zwłaszcza krótko na podwójne to pytanie.
Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/83
Ta strona została skorygowana.