— Róża jak widzisz, droga Blanko — odparł wołoch z uśmiechem.
— Bardzo ładna jest ta róża!... nieprawdaż.
— Zkąd ją wziąłeś?
— Byłażbyś czasem zazdrosną?...
— Tu nie idzie o zazdrość... Od kogo pochodzi ta róża?
— Od kwiaciarki sprzedającej kwiaty przy drzwiach salonu gry.
— Nie masz zwyczaju kupować od niej.
— Tak jest, lecz dzisiaj biedactwo tak bardzo nastręczało się z wonnym swoim towarem, że nie mogłem jej się oprzeć!...
— A mnie nigdy nie przynosisz bukietu, Gregory!...
— Jeżeli pragniesz go, biegnę natychmiast!...
— Dziękuję!... Bądź łaskaw dać mi ten kwiatek!
— Z przyjemnością!
Blanka wzięła różę ofiarowaną sobie przez Gregorego; powąchała takową i drgnęła znowu, lecz tym razem tak, jak gdyby poczuła ukąszenie węża i pobladła.
Wołoch zakłopotany nieco odwrócił głowę i nie widział tego.
W miejsce delikatnej woni jaką wydaje z siebie róża, pani de Nancey poczuła ostry zapach opoponaksu, którym goła i wilgotna ręka Szmaragdowej czarodziejki nasyciła łodygę bukietu, trzymając takowy przeszło godzinę...
Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/85
Ta strona została skorygowana.