Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/86

Ta strona została skorygowana.


XI.
Dwie karty.

Skoro Gregory spojrzał znowu na twarz hrabiny, ta zdołała już pokonać gwałtowne swoje wzruszenie; była jednak bladą, a zmieniona jej fizynomia zachowała ślady doznanego cierpienia.
— Blanko — zapytał — co tobie jest?
— Nic — odpowiedziała chłodno.
— Zdajesz się cierpieć...
— Dlaczego?... mówiłam ci wczoraj, że nieobecność twoja zasmuca mnie... Prosiłam byś mię tak codzień nieopuszczał... Nie uczyniłeś zadość mej prośbie... Zamiłowanie do gry wzięło u ciebie górę nad miłością ku mnie... Zastosowywam się do tego, samotność przestaje mnie nudzić i wszystko jest w porządku...
Pani de Nancey mówiła tak umyślnie, by tem lepiej ukryć to co się działo w jej duszy. Nie chciała by się domyślał nawet, że wzbudził w niej jakiekolwiek podejrzenia. Zrazu opuszczona przeczuwała, że jest, lub niebawem będzie zdradzaną. Ostry zapach perfum któremi przesiąkła łodyga róży, kazał jej się domyślać rywalki. Kwiat ten nie pochodził od prostej kwiaciarki. Ręka jakiejś kobiety zatknęła go za guzik Gregorego; była tego najpewniejszą!
— Jestem znużona — rzekła nie dając czasu na odpowiedź kochankowi. — Zresztą, późnio jest... dobranoc...