I weszli razem do hotelu.
Pani de Nancey przyczajona o kilka kroków, była świadkiem tej rozmowy, jakkolwiek wyrazów dosłyszeć nie mogła.
Skoro tylko Gregory znikł jej z oczu, przystąpiła szybko do służącego, który w oczekiwaniu powrotu pokojowej, olbrzymie kłęby dymu z fajki swojej dobywał, i rzekła:
— Czy widziałeś tego pana, który dopiero co wszedł tutaj?
— A jakże, widziałem... — odpowiedział fagas, mierząc zuchwale pytającą. — Dlaczego się pani pyta?
— Do kogo idzie ten pan?
— Ho! ho! a cóż to panią może obchodzić? to mi ciekawość nie lada!
— Weź co ci daję i odpowiadaj!... rozkazała hrabina, wsuwając banknot w rękę sługi.
Ten nie spiesząc się bynajmniej, rozwinął z flegmą wartościowy strzępek, obejrzał cyfrę, poczem w mgnieniu oka stał się usłużnym i z całym szacunkiem dał odpowiedź młodej kobiecie.
— Do panny ★★★. Bardzo ładna francuzka. Drugie piętro, mieszkania Nr. 7, głównymi schodami na prawo.
Blanka nie potrzebowała wiedzieć więcej. Wpadła do hotelu i sunęła po schodach do góry tak szybko, że potrąciła służącą, która odprowadziwszy wołocha, schodziła właśnie na dół.
Wszedłszy na pierwsze piętro, pani de Nancey musiała odpocząć... Wzburzone serce zapierało jej oddech.
Strona:PL X de Montépin Kochanek Alicyi.djvu/94
Ta strona została skorygowana.