Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/108

Ta strona została skorygowana.

aby powiedział moja żona... mój syn... Zapanował owszem nad sobą, i tak jak przez całe dwa miesiące wyszeptał:
— Jestem sam jeden na świecie... Nie pozostawiam żadnego po sobie żalu, żadnego wspomnienia, i nikt się nie będzie troszczył o to, czy człowiek, którego mają stracić, był niewinnym, czy zbrodniarzem!...
Wobec takiej stanowczości dyrektor czuł się pobitym. Nie nalegał więcej i ustąpił miejsca pisarzowi. Ten ostatni przeczytał skazańcowi, że odwołanie się do drogi łaski, o jakie bez jego wiedzy wystąpiono, nie zostało przyjęte.
Ja odmówiłem podpisu — odrzekł Piotr wiedziałem, że się to na nic nie przyda... Nie mniej jednak szczerze dziękuję tym, co się mną interesowali.
Czas upływał.
Pomocnicy kata rozpoczęli czynność swoją.
Kapelan więzienny, z białemi jak śnieg włosami, jeden z tych kapłanów Chrystusowych, co dają prawdziwy przykład miłosierdzia i zaparcia się, co spędzają swoje życie, zapominając o sobie, a niosąc potrzebę drugim, ujął rękę skazanego i zaczął do niego mówić głosem przyciszonym.
Piotr słuchał słów czcigodnego starca z uwagą i głęboką wiarą. Chwilami twarz mu się rozjaśniała. Znać było, że nie myślał o ziemskich rzeczach. Skoro jednakże poczuł na szyi zimne nożyce, któremi ucinano mu włosy, zrobiło to na nim wrażenie okropne, zdawało mu się, że dotyka go już miecz gilotyny, opuścił głowę ruchem machinalnym prawie, ale zaraz pokonał to nerwowe uczucie i znowu z całą uwagą zaczął słuchać kapelana.
Kiedy sędziwy kapłan pobłogosławił na drogę do wieczności duszę, co miała ulecieć z ciała, zamilkł i ucałowawszy po ojcowsku skazanego, przyłożył chustkę do oczu, ażeby ukryć łzy.
Toaleta została skończoną. Piotr wstał.
— Czy chcesz przyjąć jakiś posiłek? — zapytał nadzorca więzienia.
— Nie, dziękuję panu... Nie chce mi się jeść wcale... a zresztą po co?