Jedna rękawiczka wysunęła się przypadkowo i spadła na głowę jednemu z widzów, stojącemu przed bramą hotelu pod „Wielkim Jeleniem“.
Tym spektatorem był właśnie Klaudjusz Marteau, przezwany Bordeplatem; spojrzał machinalnie w górę, aby się przekonać, skąd pochodzi ten pocisk niewinny i od razu poznał Fabrycjusza.
— A.. to mój znajomy wczorajszy — mruknął. — Do pioruna, jakież to na nim straszne robi wrażenie. Bielszy od płótna!... Możnaby myśleć, słowo honoru daję, że to jemu ucinać mają głowę!... Cóż to za baby ci paryżanie.
∗ ∗
∗ |
Joanna spała długo tym snem gorączkowym, jaki przewidział doktor. Około drugiej nad ranem przebudziła się z czołem mniej rozpalonem i lżejszą głową, a chociaż doświadczała jeszcze ogromnego znużenia, czuła że jest daleko zdrowszą, że jej siły wkrótce powrócą. Przez cały czas trwania tego snu ciężkiego i zarazem niespokojnego, walczyła z ogromnemi widziadłami. Zadowolniona też była, że się ocknęła i wyzwoliła od mar niemiłych.
Nocna lampka, przysłonięta kloszem emaljowym, rozlewała niepewne światło, dostateczne do rozproszenia ciemności nocnych, ale niedostateczne do rozpoznania jekiegokolwiek przedmiotu.
Joanna wsparła się na łokciu i zaczęła rozglądać w koło siebie. Szukała Maurycego Delariviére, ale go przy niej nie było. Spał w sąsiednim pokoju. Młoda kobieta spostrzegła to i ucieszyła się bardzo, wiedziała bowiem, jakie szlachetny ten człowiek przeszedł niepokoje i wzruszenia dnia poprzedniego.
Wypoczynek był mu koniecznym.
Opuściła głowę na poduszki, złożyła ręce, przymknęła oczy i z uśmiechem powtarzała sobie: dzisiaj zatem zobaczę moją córkę... Pogrążona w tej słodkiej zadumie, przypomniała sobie ukochaną swoją Edmę i cieszyła się myślą, że nie rozłączy się więcej ze swojem ubóstwianem dziecięciem.