To największa nadzieje, to zupełne znowu zniechęcenie, jak się łatwo tego czytelnicy domyślają. Nakoniec maszyna zwolniła biegu.
Grzegorz opuścił swój przedział, wyszedł ze stacji, zeszedł po schodach drewnianych, które prowadzą na brzeg kanału, przeprowadzonego świeżo z odnogi Marny, skręcił na lewo, na ulicę, prowadzącą pod górę i dostał się przez ulicę Paryską do Pharenton le Pont. Teraz znowu skręcił na lewo, przeszedł obok merostwa i kościoła i poza szkołą gminną, znalazł się w lasku Vincennes, gdzie każdą, nawet najmniejszą ścieżynę znał doskonale. Potrzebował zaledwie kilku minut do wydostania się na drogę Croix-Rouge, przechodzącą obok wysp Dumesnil, przebył ją i później drogą Saint-Maur doszedł aż do Saint Maude. Tutaj skręcił na prawo, wszedł na ulicę l’Alouette i zatrzymał się przed niewielkim domkiem, oznaczonym numerem czwartym. Niespełna zatem w trzy kwadranse przeszedł przestrzeń, oddzielającą Charenton od Saint Maude.
Drzwi domu zastał zamknięte. Nie bez głębokiego wzruszenia pochwycił za sznurek od dzwonka, przeprowadzonego do przedsionka. Czy nie zastanie jakiej niedobrej nowiny? Na samą myśl serce bić mu przestawało. Edma w tej chwili nie istniała dla niego. Czekał przez kilka minut, które mu się nieskończenie długie wydawały. Nikt się coś nie odzywał. Cofnął się, aby spojrzeć w okna. Żadnego okna nie było widać przez zapuszczone rolety. Dom wydawał się pogrążonym w żałobie. Przestraszył się na serjo i znowu pociągnął za dzwonek. Nareszcie na pierwszem piętrze mignęło słabe światełko. Otworzyło się okno i głos kobiecy zapytał:
— Kto tam? Kto to dzwonił?
— Ja matko — odpowiedział Grzegorz. — Otwieraj co prędzej.
Jeszcze słów tych nie dokończył, gdy pani Vernier z okrzykiem radości zbiegła ze schodów.
Za chwilę drzwi się otworzyły i młody człowiek już był w objęciach matki.